niedziela, 26 stycznia 2014

Piękny opis opuszczonej willi

Witam po długiej nieobecności.

Jadąc ostatnio do pracy czytałam książkę Stefana Chwina pt. "Esther" natknęłam się na piękny opis opuszczonej willi i chciałabym wam go przedstawić.

"Wystarczyło kilkanaście deszczowych dni, by na schodach ganku i na cementowych gazonach po obu stronach drzwi pokazał się świeży mech, połyskliwy jak jasnozielony szron. Mokre od rosy mosiężne klamki, nieprzecierane kredą, gasły pod cieniutką warstwą śniedzi. Gdy noce stały się zimniejsze, na kamiennych parapetach wykwitać zaczęły cieniutkie rysy pęknięć. 
Dom z wolna obrastał skłębionymi nawisami dzikiego wina niczym wilgotną, czarnozieloną pajęczyną. Po wietrznych nocach gałęzie pochylonych sosen, ciężkie od rosy, kładły się na balustradzie tarasu, krusząc cementowe kolumienki. Niekoszona trawa zarastała ścieżki bujnymi pędami. W długie, deszczowe tygodnie willa z pruskim belkowaniem, dotąd jaśniejąca wapienną bielą ścian w prześwitach między pniami buków, zmieniała się w zapomnianą, niszczejącą budowlę, odgrodzoną gąszczami pokrzyw i ostów od miasta. Dojazdowa aleja z dwiema granitowymi kulami po obu stronach wysypanej żwirem drogi utonęła w zaroślach żarnowca. (...) 
Pod wieczór, trącone wiatrem znad morza, przymknięte okiennice na piętrze postukiwały o framugi, zdając się przywoływać czyjąś daleką obecność - rękę, która już dawno powinna unieść rygle i odsunąć zasuwy, by wpuścić do środka trochę jasności dnia.
I tylko gdy wiatr znad lasu mierzwił gęstwinę jaśminów, wzbijając żółte listki ze ścieżki, a potem zdmuchiwał je z mozaikowego stolika jak karty, z których ktoś na okrągłym blacie układał zawiły pasjans, słychać 
było ciche, przywołujące wspomnienie spokojnych, letnich wieczorów, poskrzypywanie ławki zawieszonej na łańcuchach, która wolno kołysała się na werandzie, jakby ktoś pozbawiony cienia usiadł na niej i czubkami palców odbiwszy się od drewnianej podłogi, z tego kołyszącego się miejsca długo patrzył na wieże Katedry. Staw zarastał sitowiem i rzęsą jak czarne wejście do podziemi pochłaniane przez śliski ruch roślin. W pogodne zmierzchy w szybach wysokich okien werandy odbijały się dwie widoczne na tle nieba wieże, wyzłocone światłem zorzy nad bukowymi lasami. Nic nie mąciło spokoju pustego domu, zatopionego w dziczejącym ogrodzie (...)"